środa, 14 marca 2012
czwartek, 23 lutego 2012
Rower, kajak, bieg i marsz - "Aktywnie w Świat" - czyli jak aktywnie spedzić czas wolny - warsztaty.

Podróżowali aby zobaczyć co jest za górą i wodą, podróżowali w poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi, podróżowali aby poznać inne kultury i ludzi.
Na początku narzędziem do podróży były własne nogi, później wykorzystywano zwierzęta a z rozwojem cywilizacji przyszły samochody, statki, samoloty.

Aby odpowiedzieć na te i wiele innych proponuję cykl otwartych spotkań, które być może zachęcą do aktywnego spędzania wolnego czasu.
Było by to teoretyczne przygotowanie do sezonu letniego. W formie warsztatów opowiemy o swoich podróżach, wymienimy się doświadczeniami, opowiemy o tym jak się ubrać na wyprawę, jak zachować, co zabrać ze sobą, jak przygotować sprzęt. jak zaplanować wyjazd itp.
Spotkania tematyczne proponuję w następujących dniach:.
3 marzec 2012r
"Rowerem w świat" - jak przygotować, wycieczkę rowerową krótką i długą.
10 marzec 2012r
"Kajakiem oraz pieszo zapłyniesz i zajdziesz daleko" - spływy kajakowe i marsze piesze jak się do nich przygotować.
17 marzec 2012r
"Pomóc sobie i innym " - jak ustrzec się urazów oraz pierwsza pomoc podczas aktywności ruchowych.
Spotkania odbędą się w świetlicy MOSiR Międzyrzec Podlaski ul. Zarówie 86 godz. 17.00
24 lub 25 marca 2012r przygotowania teoretycznie zamienimy na praktykę i "Poszukamy Wiosny" - rowerami
Aktywne spędzanie wolnego czasu jest potrzebne dla każdego człowieka przede wszystkim aby odpocząć, aby oderwać się od tzw szarej rzeczywistości, a kontakt z naturą "doładuje akumulatory" aby łatwiej było pokonywać trudności życia .
Przekonajcie swoich najbliższych i znajomych aby wzięli udział w tych spotkaniach.
Może oni też zechcą z nami jeździć, biegać, maszerować i pływać.
Może odkryją że pomimo wielu trudności warto "wyjść za drzwi". :-)
Pozdrawiam
PS
Zamieszczone zdjęcia są z różnych lat mojej aktywności.
Można nawet powiedzieć że dzielą je "epoki" że nie wspomnę o ... :-)
środa, 22 lutego 2012
Wspomnienia 5 dni - 1034 km
Międzyrzec rok 2007 sierpień, okres pielgrzymek na Jasną Górę. Troje rowerzystów z rowerowego międzyrzeca postanawia pojechać do Częstochowy i jeszcze trochę dalej, rozmowa odbywa się 5 lub 6 sierpnia. Wyjazd planujemy na dzień 10.08.2007. Dzień przed wyjazdem Bynio mówi, że nie mogą wyruszyć razem ze mną, ponieważ Mariola musi coś załatwić. Ustalamy plan rezerwowy,11.08. Mariola z Byniem dojadą do Częstochowy –PKP z rowerami a następnie już wspólnie będziemy kontynuować podróż. Planuję wyjazd bardzo rano, lecz z przyczyn obiektywnych wyjechać mogę o godz. 10.00.Jadę na ‘’19’’ obładowany jak wielbłąd ( sakwy, namiot itp.) na wysokości MEPROZETU kolega pyta a ty, dokąd? Odpowiadam do Częstochowy i trochę dalej. W okolicy Kocka zaczyna padać deszcz, lecz to w ogóle mi nie przeszkadza. Jedzie mi się bardzo dobrze, przecież jadę do Częstochowy.Częstochowa to szczególne miejsce dla wszystkich Polaków, tak to jest jak mam pod górę lub jest mi ciężko to myślę o Czarnej Madonnie i mówię matuniu pomóż – to mi pomaga, więc mijam kolejne miejscowości, za Kockiem przebieram się jakiś baton i w drogę, bo późno wyjechałem. W Dęblinie ponad
PS.-Super wyprawa
-pielgrzymka
-sprawdzenie siebie (ludzkich możliwości)
Trasa http://www.bikemap.net/route/382578
Uczestniczyli
MARIOLA
BYNIO
ANDYROCK
Zdjęcia https://picasaweb.google.com/110530328581259774018/W5Dni1035Km
Zdjęcia wykonali MARIOLA BYNIO I ANDRZEJ
niedziela, 12 lutego 2012
Marsz - science fiction
Kilka płyt z wypalonym tekstem znaleziono w dolinie Krzny 12.lutego 2012r. część tekstu nie do odtworzenia
" ...LENIA B345 O ..CIU I ...ANIU"
"11 luty 2312rok godz. 23.59
Przez te zakrzywienie czasoprzestrzeni i stan w jakim znajduje się nasz hm nasz ? kraj i ludzie hm. ludzie? obudziłem się znowu zlany potem coś mi się śniło ale już zapomniałem co. Wolę te sny w których przemieszczam się bez skafandra wolny ... tekst nieczytelny
Na zewnątrz było zimno chyba ze 289 farcelów. Pomyślałem trzeba koniecznie coś zmienić w tym niby życiu.
Klimatu nie zmienię bo już próbowali robić to 100 lat temu i efekty mamy jakie mamy. Ale jak zmienić przyzwyczajenia setek lat. Przecież nie wyjdę z kapsuły S-E-X 18 najnowocześniejszego modelu przeżywania życia i nie wyjdę za drzwi swojego domusa /jeszcze rano tak myślałem/ . Więc Napisałem odezwę do ARM i wysłałem w świat.
Każdy kto chce zmienić swoje życie za 1600 mrugnięć spotykamy się w centrum Międzyrzekami.
"Wyjdźmy z kapsuł musimy przełamać wszelkie bariery. Czas zmian nadszedł."
Wiedziałem że część naszej ekskluzywnej grupy ARM jest umówiona na kapsułowe bieganie na nartach w nowej grze wzorowanej na przedwiecznym prawdziwym, najprawdziwszym biegu narciarskim "Serdel" czy jakoś tak - /dla tych co nie wiedzą co to są narty to takie listwy które są przy kapsułach abyśmy mogli obracać się z boku na bok. Przed wiekami były używane do rozrywki. Nakładano je na nogi i szurano po śniegu, który w naszej części ziemi był tylko przez 99 razy w ciągu 365 obrotów z boku na bok. Jak znajdę coś w swoim archiwum to kiedyś wam wrzucę jak ta zabawa wyglądała/

C123 pisał jestem na 9 etapie w mega mario i zostało mi 16 żyć jak się wyrobię to będę. C123 był kiedyś mistrzem naszego kraju w TKD to może się wyrobić pomyślałem, ale dzisiaj no cóż ...czasoprzestrzeń ale czasami można było liczyć na niego.
Y789 mówił zatrzasnęły mi się dzieci w kapsułach z najnowszym .....tekst nieczytelny i nie dam rady.
I wtedy obudziła się M346 moja żona. Nasze kapsuły stykają się ze sobą więc usłyszałem cichy głos.
Czy ty myślisz że przyjdzie ich wielu, nie łudź się.
Tak, ja wieżę że jeszcze ludzie wyjdą ze swoich kapsuł, powstaną i ....tekst nieczytelny.....
Ja i M346 zaczęliśmy się szykować. Skafandry do podróży już mieliśmy przygotowane więc poszło łatwo. Wyszliśmy z kapsuł weszliśmy w skafandry i na tzw. świeże powietrze.
Było przyjemnie, szliśmy spokojnie gdy odezwał się komunikator. C123 mówił, poczekajcie na mnie 5 mrugnięć straciłem ostatnie życie idę z wami. Nikt więcej się nie odezwał . Ja czekałem na C123 a M346 poszła po zapas paliwa do ogrzewania. Zaczęliśmy marsz do "ambony".
Drogę znałem doskonale z opisów i opowiadań moich przodków. To tędy przebiegały marsze podobne do naszego 300 lat temu. Pierwszy postój mieliśmy na mostku. Uzupełniliśmy paliwo i dalej w drogę. Weszliśmy w gęsty las zamarznięty od 100lat. Szliśmy tak we trójkę wspominając dawne czasy i nie tylko, gdy zrobiło się ciemno. Jeszcze raz uzupełniliśmy paliwo. Do ambony było już niedaleko, niebo rozgwieździło się milionami gwiazd i galaktyk w mroźnym przejrzystym powietrzu widok zapierał dech w piersiach nie tylko od zimna ale przede wszystkim od widoków. Takiego widoku nie zobaczycie w żadnej wirtualna grze . Wydawaliśmy tylko ochy i achy oraz "ale zajebiście" / zajebiście to takie słowo używane 300lat wstecz wyrażające zachwyt/. I tak doszliśmy do miejsca przeznaczenia. Było już zupełnie ciemno, rozświetliliśmy wszystko dookoła i niestety nie zobaczyliśmy tam ambony. A przecież z tego miejsca, z ambony mieliśmy nadać we wszechświat komunikat O Powstaniu z kapsuł. Co się stało, nie mogliśmy pojąć. Snuliśmy różne przypuszczenia, Ja myślałem nawet że w zniknięciu ambony maczał swoje paluchy BKR-oniarze ale przecież im chodzi o to samo, wiec co się z nią stało? Nie wiedzieliśmy.
Ze smutkiem uzupełnialiśmy paliwo, gapiliśmy się w niebo i już chcieliśmy wracać gdy z lasu zaczęły dochodzić odgłosy.
M346 powiedziała to niedźwiedź,
Ja nie to tylko odgłosy wybuchów.
C123 nie to UCHO.
I w tym momencie rozbłysło światło i zrobiło się ciemno Ja i M346 odwróciliśmy głowy C123 jak kret zakopał się w zmarzniętą ziemię że wystawał mu tylko tył skafandra.. Usłyszeliśmy tylko krzyk rozkoszy i bólu, gdy wszystko ucichło. Staliśmy trochę zaskoczeni C123 otrzepywał skafander z resztek śniegu z dziwnym grymasem na twarzy ni to przerażenia ni radości.. Skafander miał małe uszkodzenie z tyłu. Nie wiedzieliśmy co się wydarzyło.
Uzupełniliśmy paliwo do końca, włączyliśmy czołówki i chwilę rozmawialiśmy. Następnie ruszyliśmy w drogę powrotną gdy ku naszemu zdziwieniu przed nami stanęła ambona.
Ogarnął nas szalony śmiech tyle namarzliśmy się, nie wykonaliśmy planu związanego z amboną, skończyło się nam paliwo i co.
Ambona zjawiła teraz a my już musimy wracać.
M346 powiedziała to cud skąd ona się tu wzięła.
C123 powiedział o k...
A Ja To niemożliwe.
Nooo powiedział 4 głos
Przeszedł przez nas dreszcz grozy Brrr. Przecież jesteśmy tutaj w trójkę. Pospiesznie ruszyliśmy w stronę ambony. Kilka stopni i już byliśmy w środku. W ambonie było przytulnie to była taka ekskluzywna wersja.. Nie mieliśmy już paliwa wewnętrznego ale jak przystał na ARM-owców zawsze mamy ze sobą paliwo zewnętrzne. Użyliśmy go. W ambonie zrobiło się jeszcze przyjemniej.
Nikt z nas nie wiedział co się stało. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu i nagle wybuchnęliśmy śmiechem. Śmiech był przez łzy bo przecież nie mogliśmy puścić odezwy w świat. Po chwili popadliśmy w zadumę C123 odważnie zdecydował że wyjdzie na zewnątrz ambony i rozejrzy się. Wrócił po jakimś czasie z miną podobną jaką miał otrzepując sie ze śniegu Trochę bólu, trochę radości.
Siedzieliśmy jeszcze jakiś czas ogrzewając się, a tym czasem temperatura zaczęła spadać jeszcze bardziej wiec postanowiliśmy wyruszyć do swoich kapsuł. Kilka minuto - sekund marszu i znaleźliśmy się w cywilizowanym obszarze. Byliśmy zziębnięci i trochę zmęczeni.
Postanowiliśmy trochę się ogrzać w REAL Barze. Najbliżej był ... tekst nieczytelny. A tam spotkaliśmy innych ARM-owców. Zamówiliśmy kilka realwatersów i rozmawialiśmy. W skafandrze C123 odmarzły obwody co skutkowało większym wpływem realwatersów na komórki. C123 zaczął opowiadać swoje sny, które są nie do powtórzenia publicznie. W międzyczasie /znowu te zakrzywienie/ ja i M346 dostaliśmy sygnał o awarii ogrzewania w kapsule, wiec pożegnaliśmy się ze wszystkimi i ruszyliśmy do kapsuł.
Gdy wychodziliśmy C123 nadal opowiadał swoje sny.
Awaria kapsuły okazała się nie groźna więc zaczęliśmy jej używać.
Byłem zawiedziony naszą wyprawą do ambony. I miałem wiele wątpliwości co do przyszłych tego typu akcji. Nadal nic się nie zmieniło.Zaczęły nachodzić mnie różnego rodzaju myśli.
Do czego te nasze kapsułowe życie prowadzi?
Czy my jesteśmy jakimiś układami scalonymi czy ludźmi?
Co mają na celu ci którzy dają nam najnowsze kapsuły, real bary, gry czy realwatersy?
Co teraz robi C123? Czy realwaters nie zmieni jego osobowości na zawsze.
Ktoś kiedyś powiedział,
Chcesz coś zmienić - zacznij od siebie.
A ja nadal tylko śnię o prawdziwym bieganiu, trekingu i jeździe na rowerze.
/bieganie, treking, jazda na rowerze to takie przemieszczanie tylko bez skafandra przy użyciu mięśni, a mięśnie to ... tekst nieczytelny"
Ten wypalony opis na granitowej płycie daje wiele do myślenia. Czy te znalezisko jest prawdziwe? Co wy o ty sądzicie? Znaleziono także obrazy ale one wymagają jeszcze obróbki więc zamieścimy je niebawem.
sobota, 11 lutego 2012
poniedziałek, 30 stycznia 2012
Nordic Walking - marsz z kijami czyli ....
28 stycznia było zimno -10. Czy to był czas na spacer???
Ale jak się powiedziało "A" to trzeba powiedzieć cały alfabet :-)
Tylko ten BKR!!! Po co Oni do Nas przyjeżdżają.
O11.00 na stanicy zjawiło się z 20osób. 7 z BKR-u. Nie darzymy ich sympatią a Oni i tak do Nas przyjeżdżają. Nie chcemy Was u Nas - pomyślał Yozue jak tylko weszli do sali kominkowej stanicy. To on jako pierwszy z ARM już rok temu chciał przeniknąć do ich struktur i wykończyć od wewnątrz, ale oni nie dali się podejść. Do dzisiej nie dostał legitymacji członkowskiej. Jeszcze przed ich przybyciem szykowaliśmy misterny plan pozbycia się BKR-u z życia ARM na zawsze.
Tak, tak już możecie wracać myśleliśmy, nie chcemy z Wami chodzić po naszym pięknym terenie.
Już pierwsze 2 kilometry potwierdziły że się nie myliliśmy, są słabi i powinni jeździć rowerami tylko do Chotyłowa by móc wrócić pociągiem do Białej.
Bynio był zawiedziony, tylko jedna złamana noga nie mogła załatwić sprawy. Czyżby tak wytrenowany komandos 6DPD zawalił sprawę? Pomyślał Bynio
Dotarli do całej grupy w kilka minut. Nieśli Zasmacha na ramionach, a Bynio nadal myślał o zniechęceniu ich na stałe. Pomyślał, pójdziemy po samochód i nie wrócimy. Zostawimy ich w lesie pod pretekstem awarii samochodu. Przecież nie dadzą rady nieść Zasmacha tyle kilometrów na rękach. A wtedy przeziębią się i nigdy, przenigdy nie wrócą do Międzyrzeca.
Bynio Już miał wcielać plan w życie gdy..... złamana noga Zasmacha okazała się blefem.
Andyrock nie wykonał jednak zadani, nawet w tak małej części.
W milczeniu przygrzewaliśmy dla wszystkich grochówkę, gdy Mariola wpadła na genialny pomysł. Wlejmy im do grochówki środek do czyszczenia sedesów, wtedy na pewno się rozchorują. Bynio nie czekał długa, jak powiedziała Mariola tak zrobił. Do ich talerzy z grochówką trafiła cała butelka płynu do czyszczenia sedesów. Przyglądaliśmy się ukradkiem czy im aby na pewno smakuje. Zjedli wszystko i jeszcze prosili o dokładkę, a my czekaliśmy na jakiś efekt.
Gdy zbliżyła się 17.00 BKR-owcy wstali nagle i dziękując za poczęstunek wyszli, obiecując że tu jeszcze wrócą.
Ale My się nie załamaliśmy.
Tego dnia planowaliśmy jeszcze baaaaaardzo długo zniechęcania BKR-u do ARM.
Knucie planów przeciągnęło się do północy a może i dłużej nikt z nas tego nie pamięta. Obudziliśmy się po południu 29.01 z uczuciem dobrze wykonanej roboty.
Czy uda się wykonać misterny plan.zniszczenia BKR-u w 2012r?
Mamy nadzieję że ....
Dzyń, dzyń dzyń, dzyń....
PS
Szczególne podziękowania dla Cienkiego i Ewci za to że nie mogli "knuć z nami planów" a w zamian rozwieźli nas do domów.
I gratulacje dla wyróżnionych Aktywnych
Yozuego, Beaty, Barbary i Andyrocka
Zdjęcia Mariola
Zdjęcia Jakub
Zdjęcia Andyrock
Zdjęcia Ewcia
środa, 11 stycznia 2012
Dźwięk Ciszy
sobota, 24 grudnia 2011
Życzenia z ..... lasu
ślą życzenia prosto ze "żłóbka".
Życzenia ....
Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku
przesyłamy dla wszystkich, którzy zaglądają do nas z Belgii, Wielkiej Brytanii, USA, i Białorusi.
wtorek, 13 grudnia 2011
13 grudnia 1981r AKTYWNIE :-(

Nastawił budzik na 5.00 i nakręcił jeszcze trochę sprężynę dla pewności. Kiedyś pęknie pomyślał. Ale zawsze działo się to jakoś tak, że czym wcześniej miał wstać tym mocniej nakręcał. Niechętnie wyłączył radio, akurat leciała piosenka jakaś nieestradowa piosenka ale musiał się wyspać. Było cicho, za oknem padał śnieg ale jakoś nie chciało mu się spać. Czuł, że jutro będzie ważny bieg. Czuł się jak przed zawodami, nie mógł zasnąć.
Uciążliwe dryndanie było jak wyrok. I ten cholerny budzik stał tak daleko. Jaki sadysta go tam postawił. Żeby go wyłączyć będzie musiał wyjść prawie na korytarz i wtedy się rozbudzi do końca. Jak nie wstanie żeby go wyłączyć to też się rozbudzi od hałasu. Wstał, podszedł do budzika stojącego na taborecie w i na talerzu razem z jednym widelcem, nożem i łyżeczką. Podniósł go, przekręcił dźwignię i nastała cisza. Była 5.33. Podszedł do zlewu, nalał do kwarty wody i wstawił włączoną grzałkę. Miał 3 minuty. Wybiegł na korytarz, nikogo nie było, w innych mieszkaniach spali, wskoczył do kibelka na 2 minuty. Wrócił, akurat woda się gotowała. Wyłączył grzałkę, wsypał trochę madrasa do szklanki i 5 łyżeczek burego cukru. Cukier zawsze jakoś zdobywał w ponad dozwolonych ilościach. Oddawał inne kartki, które dostawał z klubu i wymieniał na kartki na cukier. Włączył radio, lubił jak rano coś zagra. Radio milczało. Znów będzie musiał odnieść do naprawy. Spróbował zmieniać częstotliwości. Zmieniał na długie, krótkie, UKF-y i nic. Nagle złapał, coś grało. W okolicach tej linii na podziałce była Rozgłośnia Harcerska. Działała, inne nie, dziwne. Po herbacie ubrał się w zniszczony klubowy dres Polsportu i adidasy. Założył dodatkową bluzę, czapkę rękawiczki, wyłączył radio i wyszedł na korytarz. Była 5.59.
Wybiegł z pałacu, był starą białą dwustuletnią rezydencją podzielą po wojnie na małe gminne mieszkania. Skręcił w lewo, wbiegł na ulicę Kościelną i później w prawo na rynek. Rogowo było małą pałucką mieściną podupadłą po wojnie, choć już ponad sześćsetletnią. Było cicho i pusto. Nie musiał się o tej porze obawiać dziwnych komentarzy i szybko zmierzać na spokojny trening do lasu. Chociaż i tak miał lepiej niż koledzy z miasta. Tutaj już ludzie się trochę przyzwyczaili do biegającego wariata no i znali go od dziecka. Lubił wbiegać rano na pusty rynek. Na rynku skręcił w lewo i miał zamiar biec przez kilka wsi w okolicy robiąc duże koło dookoła największego jeziora. W planach treningowych miał wolne wybieganie ale w formie, w której był zajmie mu to dwie godziny. Będzie powrotem jak będzie się przejaśniać.
Gdy skręcał na rozległym rynku z plantami pośrodku po przeciwległej stronie zobaczył gazika wojskowego chyba i stojący transporter. Biegł dalej, ale patrzył w tamtą stronę zaciekawiony. Zanim zdążył wybiec z rynku dwóch żołnierzy wsiadło do gazika i odjechali na Gniezno. Transporter został. Dziwne. O tej porze co tu robią. W okolicy nie było jednostki wojskowej. Najbliższa była chyba w Gnieźnie. Skręcił za róg i zauważył stojący obok poczty i centrali telefonicznej na poczcie samochód ORMO. Nikogo w samochodzie nie było. Na poczcie paliło się światło. Nie chciał mieć z nimi nic do czynienia. Przyspieszył i wkręcił się na kilka minut w drugi zakres. Na końcu Kolejowej przy wylocie z Rogowa zwolnił. Następne pół godziny biegł w planowanym tempie ale myśli zaprzątały mu widziane sceny. Za Rogowem skręcił w lewo. Droga na Tonowo była jako tako odśnieżona a raczej ubita. Biegło mu się dobrze. Przed Tonowem zamierzał skręcić znów w lewo i zrobić zamierzone koło. Skręcił i dobiegł do wsi Skórki. Wieś składała się dokładnie z trzech chałup. Stały w małej niecce, którą lubił pokonywać na wysokim tętnie. Ale zaczynało biec się ciężko. Droga nie miała prawie kolein ubitych przez chłopskie wozy. Dobiegał do wsi i zobaczył zbiegowisko. Cholera, ci nie są do niego przyzwyczajeni, znów będzie miał poczucie jakby chciał im coś ukraść. Nie chciał nigdzie zbaczać. Trudno, ścierpi komentarze. Jak to się nazywało? Sony Walkman?
- Ejj… szanowny Panie…
Nie, to nie do niego.
- Szanowny Panie, niech Pan się zatrzyma. Pomocy.
Jednak do niego. Wkurzył się, że się zatrzyma, ostygnie i trudno będzie mu znowu ruszyć. Ale się zatrzymał.
- Dzień dobry. Co tam?
Przy drodze stały dwie baby i jeden chłop.
- Panie, panie, pomóż. Kobita mi rodzi. Krzyczał chłop a baby mu wtórowały. Co za jazgot. Chyba odbierze to dziecko w zamian na obietnicę milczenia.
- I co mam niby zrobić, dzieciaka odebrać? Zdyszany był i na endorfinach, żart się go trzymał.
- Nie Panie. Lekarza trzeba, kobitę do lekarza trzeba. Chłop był bełkotliwy i chyba zaczynał trzeźwieć po wczorajszej popijawie. Józefowi trochę już mu się puls i oddech uspokoił. Baby ciągle jazgotały niemiłosiernie ale widział i czuł już je lepiej i chyba wiedział z kim popijał chłop.
I popijał to samo albo w tym samych miejscu, zaduch bił na głowę spocony dres polsportu. Ciekawe czy ciężarna pachnie tym samym?
- No i co? Jest we wsi telefon u sołtysa? To zadzwońcie po pogotowie do Rogowa. Józef chciał już biec.
- Ano jest panie, jo jestym sołtysym, ale telefon nie działo.
O kurcze, pomyślał Józef, zaraz ostygnę całkowicie.
- To zaprzęgajcie chabetę do sań i wieźcie kobitę do Rogowa. Za pół godziny będziecie na miejscu. Józef był już mocno sfrustrowany, zaczynał marznąć. Szlag trafił dobry trening, co wpisze do dzienniczka? Trening zakłócony przez pijanego chłopa, dwie pijane baby i rodzącą kobitę? Po co się zatrzymywał. . Jak to się nazywało? Sony Walkman?
- Ni momy żodnygu kunia, szwagier wczoraj wzion mojygu na kulig do Tonowa.
O cholera, pomyślał Józef. Zaczęło mu się znowu robić ciepło. Pomyślał szybko.
- Dobra, czekajcie tutaj, idźcie do kobity wszyscy. I dawajcie jej wody – powiedział odruchowo. Dlaczego wody? Nie wiedział czemu to powiedział. Miał nadzieję, że nie zaszkodzi oraz, że wody jej dadzą a nie tego co pili wczoraj.
- Ja biegnę do Tonowa, albo nie. Biegnę powrotem do Rogowa i wołam pogotowie. W pół godziny będę w Rogowie. Pogotowie będzie za 40 minut. Macie lepszy pomysł? Baba wytrzyma tyle?
Patrzyli na niego jak na ducha. Wywalili gały. Jazgot zamilkł.
- W… pół… godziny… w… Rogowie….? Baba tęższa zapytała wreszcie.
- Jest śnieg. Nie dam rady szybciej. Ale może trochę wycisnę jeszcze.
Chłop wyglądał jakby pojął cel i istotę treningu biegowego. Może się przydać gdy ci baba rodzi. Stali tam z rozdziawionymi gębami a Józef krzyknął:
- Dobra, ja lecę a wy idźcie pilnować kobity. Jedna z pań niech stoi tu przy drodze może coś pojedzie. Ale nie liczył na to.
Znów zaczął biec. Pierwszy raz w życiu miał cel tak użytkowo ważny. Skoncentrował się na tempie, technice i taktyce jak najszybszego pokonania dystansu do Rogowskiego ośrodka zdrowia. Skręcił w prawo w bardziej ubitą drogę. Od kilometra biegł w trzecim zakresie. Powoli ten bieg i ten cel stawał się coraz ważniejszy. Adidasy wbijał mocno w ubity śnieg aby wykorzystać grzebnięcie stopy podczas odbicia. Zaczynało być niesamowicie przyjemnie jak zawsze na początku biegnięcia w trzecim zakresie. Szybkość i moc dawała nadzieję, była samonakręcającą się turbiną. Ale tym razem było coś jeszcze, coś bardziej nieuchwytnego, coś co nie pasowało mu do szybkiego, intensywnego biegu. Była jeszcze odpowiedzialność. I chęć. Jakaś nieokreślona chęć czegoś.
Po czterech kilometrach stwierdził, że tempo był zbyt ambitne i zaczyna słabnąć. Mózg zaczynał panikować. Właśnie dobiegał do zakrętu na inną małą wieś „Izdebo 1”, tam musiał być telefon u sołtysa. Skręcić w lewo czy biec jeszcze trzy kilometry do Rogowa? Ten jeden kilometr przeważył i skręcił. Po stu metrach pożałował. Zaspy były okrutne. Śnieg nawiewało całą noc z okolicznych pól. Droga była ledwie kilometrowa ale cała odkryta jak stół. Zaspy pół metra i były usypane jak hałdy piachu. Ostatkiem sił dobiegł do wsi. Na trzeciej chałupie wisiała tabliczka „Sołtys”. Wbiegł na podwórko a z naprzeciwka skoczył do niego ujadający duży kundel. Nie zatrzymał się, przyspieszył i kopnął psa ze złością ale tamten się uchylił i adidas przeszedł po końcu odwłoka. Kundel j kwikiem zniknął w budzie. Józef wpadł do chałupy. Sołtys chyba właśnie się podnosił od stołu i chciał chyba coś chwycić do obrony ale Józef krzyknął ze złością.
- Stój, stój, nie bój się. Potrzeba telefonu. Józef oddychał ciężko.
Chłop popatrzył chwilę i ocenił nawet dość szybko i poprawnie sytuację.
- Tutaj. Skinął w stronę drzwi do innego pomieszczenia.
Wszedł pierwszy a za nim Józef. W dwóch łóżkach pod puchatymi pierzynami spały dzieciaki. W jednym dzieciak z matką. Nie obudzili się.
- Chłop podszedł do telefonu, podniósł słuchawkę i zakręcił korbą. Zakręcił znowu. I znowu.
Popatrzył na Józefa.
- Nie działa.
- Co? Warknął Józef.
- Telefon nie działa. Jest cisza. Spróbuj pan sam. Chłop podał mu słuchawkę.
Józef chwycił telefon, nacisnął widełki i zakręcił korbą. Jeszcze raz.
- Halo, halo do cholery. Krzyczał w milczącą słuchawkę. Uspokoił się po chwili i powiedział.
- Zaprzęgaj pan konie do sań, weź pan jakąś sprytną babę ze wsi i jedźcie odebrać poród do Skórek. Jedna baba tam rodzi a reszta wsi jest pijana i mogą jej tylko zaszkodzić. Ja polecę do Rogowa po pogotowie. Będę szybciej niż pan, bo pan zaprzęgniesz już będę w połowie drogi a zasypana cała jest, że koniem nie będzie szybciej.
Chłop patrzył na Józefa i milczał. Baba się zaczynała budzić od tek dyskusji nad jej pierzyną. Musiała być ciepła, pomyślał Józef. Trzeba sobie taką załatwić. Z klubu mi nie dadzą. Polsport też nie produkuje.
- Jasne? Jedźcie już. Warknął Józef. Chłop zaskoczył.
- Dobra, już zaprzęgam. Kobita sąsiadów trochę się zna na porodach, ją zabiorę.
- Dobra, ja lecę. I wybiegł. Kundel szczekał na niego ale mordę wstawił tylko tyle z budy, żeby fale dźwiękowe szły na zewnątrz.
Józef znowu zaczął przeklęty interwał. Co znaczy „zna się trochę na porodach” – mozolnie i ciężko się biegło, nigdy jeszcze tak długo nie biegł na takim tętnie. Musiał jakość odwrócić myśli od serca, mięśni i tętna. Temat „znania się trochę na porodach” był w sam raz. Czyli tamta baba wie jak dochodzi do sytuacji wstępnej w następstwie, której dochodzi do porodu? Czy może sama rodziła dzieci? Ale nie, przecież żona sołtysa, ta co spała, też pewnie rodziła, więc ją by wziął. W takim razie tamta trochę bardziej „się znała”. Ale mimo wszystko przyspieszył. Pokonał już odcinek z zaspami. Zaczęło biec się dużo lepiej. Obejrzał się, sołtys jeszcze w zaspy nie wjechał. Józef miał nadzieję, że mimo wszystko niedługo ruszy.
Dobiegał już do Rogowa. Wbiegł na ulicę Kolejową, było trochę z górki, przyspieszył jeszcze. Pierwszy raz czuł jak serce mu prawie rozrywa. Zapłaci za ten bieg drogo. Został jeden kilometr. To już finisz. Żeby wystarczyło mu tylko sił na podanie informacji lekarzowi. Droga była gdzieniegdzie odśnieżona. Wbiegał w kocie łby i ślizgał się niemiłosiernie. Nagle w okolice poczty zobaczył samochód ORMO. Tym razem stało tam dwóch ormowców i zobaczyli go. Jeden krzyknął coś do siedzącego trzeciego w samochodzie i tamten wyskoczył.
Gdyby Józef wiedział jak się to skończy uciekł by im i obiegł do ośrodka zdrowia. Jednak powoli przystanął, pochylił się w pas i zaczął ciężko oddychać.
- Pomocy, pomocy … potrzebne pogotowie, dzwońcie do ośrodka… Ledwie wykrztusił.
Ormowiec z samochodu podbiegł bliżej i walnął go w głowę białą pałą. Józef upadł i zaczął kaszleć i łapać powietrze. Krew pociekła na śnieg.
- O… gdzieś musiałem zostawić czapkę, pomyślał. Śnieg był miły w dotyku, chłodził twarz. Po chwili poczuł uderzenie w brzuch, kolejne w plecy, kolejne w brzuch i w głowę, zemdlał prawie.
Podnieśli go i zaczęli ciągnąć do samochodu. Naraz rozległ się huk. Józef podniósł wzrok. Nadjechały dwa transportery.
- Cholerne ZOMO – pomyślał Józef i zaczął analizować czy ma siły na bieg do ośrodka. Może się wyrwie.
Ostatni transporter się zatrzymał. Ze środka wyskoczył jeden z zomowców. Cwani jeszcze przed chwilą ormowcy się wyprężyli.
- Co się dzieje? Spytał zomowiec.
- Dostał w łeb za latanie po mieście. Najpierw lata później mu się lekarza zachciewa.
Zomowiec podszedł do Józefa, który opadł na śnieg jak go puścili ormowcy. Pochylił się i walnął go w twarz pięścią. Nawet nie za bardzo bolało.
- Lekarza, gnoju, lekarza? Siedź w domu i módl się. A nie lataj po ulicach. Zomowiec znów go walnął.
Józef krzyknął.
- Zadzwońcie na pogotowie. Kobieta rodzi!!!
Zbierał siły na śniegu. Był w formie, tętno szybko padało i się regenerował, za chwilę będzie gotów do finiszu do ośrodka. A później niech się dzieje co chce.
- Niech sobie rodzi, gnoju. Niech rodzi i niech urodzi albo i nie. Mamy wojnę. Nie wiedziałeś?!!!
Zomowiec śmiał mu się w twarz.
- Telefony nie działają. Nigdzie.
Józef pożałował w tym momencie, że skręcił do Izdebna. Może gdyby biegł prosto nie natknąłby się na ORMO i ZOMO. A może dobrze, że skręcił? Jest jeszcze nadzieja w sołtysie i tej co „zna się trochę na porodach”.
Zomowiec kopnął go w nogi.
- Weźcie go i trochę spałujcie a później na areszt.
Ormowcy podnieśli Józefa i zaciągnęli na pocztę. Weszli do pomieszczenia centrali telefonicznej. Wszystkie kable wisiały nie podłączone. Było ich tam jeszcze dwóch. Na stole stało kilka butelek wódki. Józef zdecydował, że teraz albo nigdy. Pchnął tego z tyłu na drzwi i wybiegł na ulicę. Byle do zakrętu a później 500 metrów do ośrodka.
Już miał skręcać gdy padły strzały. Aż go odwróciło. Zobaczył zomowca z kałasznikowem mierzącego jeszcze w jego kierunku.
Bólu nie czuł wcale.
Ale żal czuł wielki.
Dlaczego, co się dzieje?
A Kto wypełni dziennik treningowy treścią:
„13 grudnia 1981 – niedziela. Bieg poranny. Śnieg, drogi zasypane. Miało być 30 km OWB1. Było 7,5 km OWB1 i 9,5 km 3 zakres.”.
A miał być dzisiaj na obiedzie u rodziców Julii.
Ciekawe czy dziecko się urodzi żywe?
Jak to się nazywało? Sony Walkman?"
PS
Przedruk z portalu bieganie.pl
Niech to się nigdy nie wydarzy !!!
niedziela, 27 listopada 2011
"Nie cel ale droga jest najważniejsza"
A że w ostatnich dniach życie przyniosło wiele dla mnie do przemyślenia, dlatego piszę ten tekst.
Założyłem bloga aby promować aktywne spędzanie wolnego czasu w Miedzyrzecu Podlaskim. Myślałem wtedy o trzech nazwach "Zakręcony Międzyrzec" lub Aktywni ale w końcu wyszedł "rowerowy" międzyrzec - Aktywni
Swoją drogą nazwa nie miała i niema dla mnie wielkiego znaczenia.
Chciałem pokazać że w Międzyrzecu są ludzie "zakręceni", którym chce się chcieć, biegać, jeździć rowerem, pływać kajakiem, kąpać się w przeręblu, chodzić na dłuuuuuugie spacery po lesie itp.mimo czasami ciężkich sytuacji życiowych.
Chciałem i chcę aby wszyscy aktywni dorośli,/rowerzyści, biegacze, i inni / mogli mieć możliwość systematycznego pracowania nad sobą, poprawiania swojej sprawności oraz spotykania się aby wymieniać doświadczenia związane z szeroko pojętą aktywnością ruchową.
Chciałem pokazać że są jeszcze inne atrakcje oprócz siedzenie w fotelu i przeżywanie telenowel, które w/g mnie ogłupiają człowieka, a większość oglądających utożsamia się z bohaterami i nie ma potrzeby zmiany swojego życia z trybu siedzącego na bardziej aktywny
Chciałem pokazać że można zrobić coś więcej niż tylko marudzić na to co się dzieje wokoło nas, oczekując że coś zrobi się samo.
Chciałem pokazać że każdy bez względu na płeć, wiek i pozycje społeczną poprzez aktywne spędzanie wolnego czasu może "zatrzymać się" w gonitwie nie wiadomo za czym, spojrzeć na piękno natury, dostrzec to wszystko co tak trudno dostrzec w zgiełku codzienności.
W zamyśle moim "Rowerowy" międzyrzec - AKTYWNI miał być nie tylko relacją z wyjazdów, marszów, spływów, biegów itp ale przede wszystkim miał i ma "otwierać oczy" na siebie i drugiego człowieka. Miał i ma wywoływać dyskusje na trudne tematy.
Chciałem i chcę aby Aktywni /rowerzyści, biegacze, kijkowcy i inni /a ja przede wszystkim/ poprzez systematyczne treningi i przekraczanie barier stawali się nie tylko silniejsi fizycznie ale przede wszystkim psychicznie i duchowo.Z korzyścią dla siebie i innych.
Chciałem i chcę aby Aktywni i ja także bardziej działali dla "siebie wewnętrznego" a nie tylko dla swoich, czasami próżnych potrzeb i ambicji.
Pisałem tu o różnych sprawach, czasami dwuznacznie, czasami wprost ale nie udało mi się nikogo wciągnąć do takiej rozmowy.
Chyba za trudne tematy podejmowałem.
Jednak mam nadzieję że coś z tego pisania zostało.
Mam nadzieję że pomyślicie czasami o miłości i nienawiści, o wierności i zdradzie, o wybaczaniu i zawiści, o Bogu i szatanie o .... tym wszystkim czego nie widać a jest w nas.
Bo przecież nie żyjemy tylko dla większego mieszkania, szybszego samochodu lub opasłego konta w banku?
Bo przecież nie tylko super wycieczki lub imprezy sportowe się liczą.
Nie tylko nabijanie kilometrów na liczniki rowerowe daje sens tej naszej wędrówki.
Czy cel jest ważniejszy od drogi prowadzącej do tego celu?
Co nam po pieniądzach jak nie mamy ochoty i chęci żyć dobrze?
Co nam po wycieczce na której nie zauważymy pięknego krajobrazu?
Co nam po biegu podczas, którego nie zastanowimy się po co biegniemy przez życie?
Co nam po rajdzie rowerowym w dobrym towarzystwie jeżeli nie zauważymy że ktoś z nas jest "zagubiony" w meandrach życia?
Co nam po spływie kajakowym na którym widzimy tylko swój wysiłek a nie widzimy zaangażowania innych?
Czy dobre będzie branie udziału w maratonie tylko dla przebiegniętych kilometrów lub czasu w jakim pokonamy ten dystans. a zapomnimy o przygotowaniu do niego?
Czy dobre będzie zaliczenie kolejnego wyjazdu, tylko dla "dobrej atmosfery"?
Czy to nie będzie przypadkiem ucieczka od codzienności lub egoistyczne działania, które nie mają nic wspólnego z pracą nad sobą, która w/g mnie jest najważniejsza podczas takich działań.
To świadomy i systematyczny udziału w treningu ciała i ducha podczas którego, przekraczamy kolejne bariery, możemy mówić o rozwoju.
O rozwoju fizycznym , psychicznym i duchowym.
Kolejny trening i walka ze swoją słabością wzmocni nas ,a systematyczne powtarzanie tej walki z samym sobą, wzmocni nie tylko nasz organizm ale nas wewnętrznych.
Zaczniemy poznawać siebie.
Będziemy czuć się coraz lepiej Będziemy wiedzieć na co nas stać. .....będziemy czuli się silni i zdolni do wszystkiego.
I tu zaczynają się pewne zagrożenia
Po pierwsze.
Tzw. woda sodowa uderza nam do głowy i zatracamy zdolność kontroli swoich możliwości.co doprowadza do przetrenowania i efektów ubocznych w postaci chronicznego zmęczenia lub poważnego zagrożenia zdrowia lub co gorsze, nosimy głowę w chmurach i czujemy się najlepsi, ogarnia nas przeświadczenie wyższości nad innymi
Po drugie
Uciekamy w trening tak jak w pracę, alkohol, narkotyki czy seks , tylko po to aby zapomnieć o trudnościach dnia codziennego o naszych problemach,
A przecież
są o wiele lepsi od nas. i nasza wielkość nie przynosi chluby ani dla nas samych ani dla innych.
A najmocniejszy trening, godzinny bieg, czy nawet kilkudniowy rajd rowerowy nie rozwiąże naszego problemu z jakim się borykamy.
Aktywność daje nam "tylko chwilę" odpoczynku od codzienności, zwalczy stres, da nam czas na zastanowienie się a my mamy ten czas dobrze wykorzystać
Musimy stanąć odważnie przed swoimi problemami tak jak w przekraczaniu barier podczas ciężkiej wyprawy czy systematycznego treningu.
I wtedy taka aktywność - trening ciała i ducha będzie miał sens i będzie wpływał na nasz rozwój.
Takie w/g mnie myślenie oprócz sprawności fizycznej ma być efektem treningów
I taki był i jest mój zamiar organizując zajęcia dla Aktywnych.
Ale aby dojść do takich wniosków musi upłynąć jakiś czas.
Czas poznawania siebie.
Czas przekraczania kolejnych barier.
Tylko cierpliwość, systematyczna długa praca nad sobą i odkrywanie świata przyniesie efekty.
"Nie cel ale droga jest najważniejsza"
a "rowerowy" międzyrzec dla mnie to nie klub ale pewna idea.
POZDRAWIAM
PS
Mam nadzieje że już wstaliście po imprezie i zaczynacie pracować nad sobą. :-)
I udaje wam się pokonywać kolejne bariery.
Życzę wam tego z całego serca
poniedziałek, 31 października 2011
Bieszczady - odchodzą
Wierzę w ... Sprawcę wszystkiego
Który w środku nocy
Strzela gwiazdami z procy
Wierzę że przy pomocy Słońca
noc w noc, atrament na niebo strąca
Wierzę , gdy mi stopy marzną
że każda kropla rosy z Połonin
była kiedyś gwiazdą
Wierzę, że z każdym świtaniem
wypala Moc cyrylicą Kamień
Wierzę że pod osłoną nocy
jest Sprawcą rzepów w ogonach
...a w grzywach warkoczy
Wierzę, za sprawą gitary
w moc Ognia, Zioła i inne Czary
Wierzę! Żem pod osłoną Mocy!
Czego doświadczają ludzie, którzy przybywają w ten przepiękny zakątek naszego kraju i używają takich słów do tego co tam zobaczyli i czego doświadczyli ?
Kiedy ja byłem tam pierwszy raz odczucia moje były podobne.
Dzika natura bez asfaltu, miejsca w których nie stawała ludzka stopa a jelenia, sarnę czy nawet niedźwiedzia było łatwiej spotkać niż człowieka .
Czas płynął tam wolniej. Ludzie stawali się lepsi. Po prost było to "magiczne miejsce".
Ale Bieszczady to nie tylko przyroda. To też ludzie.
Od zawsze przybywali tu poszukując swojego miejsca na ziemi. Przyjeżdżali na krótko aby "ładować akumulatory" ale byli też tacy co przyjeżdżali na "chwilę" a zostawali na całe życie "gnało ich tam marzenie o życiu swobodnym, wśród gór i przyjaznej czasami natury".
Nie zależało im na tym aby mieć. Chcieli po prostu Być.
Przyjeżdżali z dużych miast niejednokrotnie porzucali wszystko. Karierę zawodową, tytuły naukowe, popularność. Mieszkali w szałasach nawet po kilka lat. Utrzymywali się ze zbierania runa leśnego lub poroży. Hodowali owce, kozy czy konie.Wypalali węgiel drzewny, "strugali dusiołki" :-) Nie było to życie łatwe, szczególnie zimą.
Co sprawiało że mimo tak ciężkich warunków zostawali tutaj?. Ktoś zapyta. Jakimi względami się kierowali?
...To ich tajemnica, ale to oni tworzyli atmosferę tych terenów, oni tworzyli legendy niekoniecznie wymyślone.
Opowiadali historie tak niesamowite że nie wiadomo było czy to prawda czy tylko wyobraźnia poparta alkoholem.
Ale są też żywe legendy. Ci co spotkali lub spotkają ich na swojej drodze nie zapomną tego spotkania długo.
Mówi się o Nich Zakapiory. Ich niezwykłość to przede wszystkim hart ducha, niezłomność i życiową mądrość, chociaż czasami alkohol wygrywał z ich niezłomnością i nie wyglądali jak supermeni to właśnie na nich można było liczyć w trudnych sytuacjach.
Niestety odchodzą. A z przyjściem asfaltu, quadów i terenówek odchodzi także "duch" Bieszczadów.
Ostatnie naturalne dzikie miejsce w Polsce powinno być zachowane od "zdobyczy cywilizacji, o co jako ludzie powinniśmy zadbać. Jeżeli nie zrobimy tego szybko, nie zostanie nam nic z magii tej ziemi.
/Bynio/
Zbliża się Święto Zmarłych daje ono nam czas do zastanowienia i zadumy nad naszym życiem.
I w tym miejscu w/g mnie pasuje ten wiersz o odchodzącym Zakapiorze. ponieważ z takimi jak on odchodzą również Bieszczady
Kilka zdjęć więcej
PS
Byliśmy w Bieszczadach i Wy na pewno chcecie wiedzieć jak było?
Otóż muszę was rozczarować.
Nie było zajebiście / podobno to już nie jest brzydkie słowo/, nie było super i nie było nawet fajnie
Było..... za krótko i został wieeeeeelki niedosyt. podrażniliśmy tylko "kubki smakowe"
Zdjęcia nie oddadzą rzeczywistości a Wy musicie sami ocenić czy było warto spędzić 36 godzin w tym 2 noce w takich miejscach.
I na koniec
Apelujemy do Was nie jedźcie w Bieszczady...... na krótko.
I Spieszcie się, one tak szybko odchodzą
Mariola i Bynio