"....odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj."

Mark Twain


poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Podlaski Przełom Bugu 24-25.04.2010

Wiosna kalendarzowa już jest od miesiąca . Dlatego wybraliśmy się na dwa dni w rejon podlaskiego przełomu Bugu aby obserwować jak jest naprawdę. W sobotę, rano było chłodno, ruszyliśmy w kierunku Drohiczyna i w miarę jak zbliżaliśmy się do Bugu pogoda była coraz ładniejsza. W miejscowości Tokary obejrzeliśmy drewniany, nieczynny młyn na rzece Toczna, położony w bardzo ładnym otoczeniu.
Naszym wstępnym planem było, aby przejechać przynajmniej część trasy, nad samą rzeką. Spotkani ludzie, odradzili nam jednak jazdę, ze względu na wysoki stan wody. Droga na odcinku z Drażniewa do Skrzeszewa była piaszczysta, większość trasy w tym rejonie musieliśmy pokonać pchając rowery. Przedzieranie się przez podmokłe łąki i piachy, zabrało nam wiele sił i nie odbyło się bez "zgubek". Ale niedogodności drogi rekompensowały piękne widoki nadburzańskich łąk i lasów "budzących się z zimowego snu". Dużym zaskoczeniem była "bobrza robota", to zadziwiające co potrafią zrobić z grubymi drzewami te niewielkie zwierzęta. Przez drewniany most w przebudowie, który trzeszczał pod kołami, dotarliśmy do Drohiczyna, a w nim zobaczyliśmy ćwiczenia "braci rycerskiej", Katedrę, Klasztor Jezuitów, w którym dzisiaj jest Seminarium Duchowne, wdrapaliśmy się na wzniesienie, z którego rozciąga się piękny widok na "meandrujący" Bug, i ruszyliśmy w stronę Serpelic, gdzie zaplanowaliśmy nocleg. Mirkowi który miał wracać po 40 kilometrach do domu, "tak spodobała się jazda" że postanowił jechać do końca. W Serpelicach byliśmy około 20.00 , dzięki uprzejmości dyrekcji szkoły mogliśmy przenocować w przygotowanych pomieszczeniach za co Bardzo Dziękujemy. Przed snem mieliśmy jeszcze małą uroczystość. Barbara i Andrzej w tym dniu obchodzili rocznicę ślubu. Były życzenia, toasty, napój jabłkowy z dodatkiem z "wielkiego lasu" i muzyka na dobranoc.
Rano w niedzielę o 6.30 pobudka, śniadanie, dla odmiany "łyk napoju rodem ze skandynawii" i w drogę. W okolicach Gnojna jest skarpa nad Bugiem, z której roztacza się wspaniały widok, przebywanie w takim miejscu odpręża i daje siły do dalszej jazdy, chociaż zostało by się na dłużej. Następnym przystankiem był Janów Podlaski i stadnina koni. Tak piękne zwierzęta można podziwiać godzinami, ich "grację" z jaką się poruszają, temperament i ekspresja przyciągają wielu ludzi aby je tu oglądać i kupować. Stadnina w Janowie słynie z aukcji odbywającej się co roku w sierpniu. Warto tu przyjechać i poczuć "koński klimat".
Następnym przystankiem była Leśna Podlaska i Sanktuarium Matki Bożej Leśniańskiej Opiekunki Podlasia (Bazylika św. Piotra i św. Pawła) oraz klasztor Ojców Paulinów.Był to ostatni punkt naszej wyprawy.
Z Leśnej do Międzyrzeca przejechaliśmy bardzo szybko, z wiatrem w plecy.
W 2 dni zrobiliśmy około 220km, spotkaliśmy kilka grup rowerzystów, z niektórymi rozmawialiśmy, wymieniając się wrażeniami, a to oznacza że sezon rowerowy zaczął się na dobre, a wiosna "robi swoje". I chociaż niektórzy podróż odczuli na własnych ... nogach, to i tak już planujemy następny wyjazdy.
Barbara, Andrzej, Zdzicho, Mirek, Mariola, Bynio

zdjęcia Bynio Andrzej

niedziela, 11 kwietnia 2010

piątek, 9 kwietnia 2010

Ulubione miejsca

To takie miejsca gdzie czujemy się dobrze, to tam gdzie mieszkają "wspaniali" ludzie, gdzie można podziwiać piękne krajobrazy. Mimo że je znamy, zawsze coś nowego w nich odkrywamy (he zrymowało się). Chociaż trasa prowadząca do celu nie musi być tak ekscytująca jak sam cel, to zawsze z chęcią pokonujemy trudy podróży i często tam wracamy. Przeglądając zdjęcia i przypominając sobie gdzie najczęściej wracamy, powtarza się kilka takich miejsc. Są to tereny wyjątkowe i znane na mapie turystycznej naszego regionu. Z Międzyrzeca Podlaskiego można tam dotrzeć "w siodle" jednego dnia. Powiedzcie czy nie warto wsiąść na rower i pobyć w takich pięknych terenach lub poszukać ich w najbliższej okolicy. Nie zastanawiajcie się, już zaczynajcie się pakować, a w przerwie proponujemy zabawę. Odgadnijcie w jakich okolicach były robione zamieszczone zdjęcia. A może ktoś z was zechce podzielić się swoimi miejscami.
Miłego odgadywania i szykowania
Pozdrawiamy odwiedzających
"rowerowy międzyrzec"

piątek, 2 kwietnia 2010

Alleluja


Wszystkim odwiedzającym "rowerowy międzyrzec" z okazji
Świąt Zmartwychwstania Pańskiego
Życzymy
zdrowego ciała, mocnego ducha, śpiewu ptaków, wielu ciepłych i słonecznych dni, wiatru we włosach, radości, optymizmu, zgody i miłości w rodzinach, pomocnej dłoni, wybierania właściwych dróg, umiejętności powstawania, dzielenia się między innymi wrażeniami z waszych wyjazdów tych małych i tych dużych
oraz wszystkiego tego czego sami sobie życzycie

Pielgrzymka czy wędrowanie? - Marioli i Bynia

Pielgrzymka dla jednych to wędrowanie do celu, inni widzą cel w drodze, jedni niosą ze sobą motywacje religijne inni próbują odnaleźć i uporządkować swoje myśli.
Takie są odczucia pątników , każdy pielgrzymujący ma swój cel.Podczas długiej monotonnej drogi jest wiele czasu i sposobności aby pomyśleć , zastanowić się...
Pielgrzymowanie do Częstochowy na Jasną Górę ma w Polsce wielowiekowe tradycje. Pierwsza zorganizowana pielgrzymka piesza przyszła do Sanktuarium w 1434 r. kiedy to po odrestaurowaniu obrazu Matki Bożej zniszczonego po rabunkowym napadzie na klasztor, w uroczystej procesji przeniesiono Ikonę z Krakowa do Częstochowy. - To była pierwsza oficjalna pielgrzymka i od tego czasu ludzie pielgrzymowali na Jasną Górę w różny sposób pieszo, na rowerach, w samochodach, autokarach, indywidualnie i zbiorowo w małych i wielkich grupach.Także i my ruszyliśmy w drogę w lipcu 2009, już któryś raz z kolei, na Jasną Górę.W Częstochowie braliśmy ślub, w Częstochowie poznaliśmy wielu ludzi z którymi utrzymujemy kontakty do dziś, tutaj przyjeżdżaliśmy gdy było nam smutno i gdy się cieszyliśmy, tu przywoziliśmy nasze córki, tutaj "ładowaliśmy i ładujemy akumulatory duchowe". Nie chcieliśmy jechać drogą, którą idą czy jadą pielgrzymki. Nie traktowaliśmy naszego wyjazdu jako szlaku pątniczego, raczej chcieliśmy aby była to podróż sentymentalna, powrót do miejsc z przeszłości, z którymi wiązało się nasze życie.
Wybraliśmy trasę Międzyrzec - Zakopane – Częstochowa.- Międzyrzec. W tym samym czasie wyruszyła I Rowerowa Pielgrzymka z Międzyrzeca w której jechała nasza córka, oraz Andrzej, który samotnie wyruszył z Międzyrzeca na „kołach”. Z nimi chcieliśmy spotkać się gdzieś przed Częstochową. Ale po kolei.
Dzień I
Trasę z Międzyrzeca – do Zakopanego pokonaliśmy pociągiem, a jak się podróżuje z rowerem środkami lokomocji w naszym kraju to temat na oddzielnego posta, dlatego tą część podróży pominiemy.
„Tatry, kto raz je ujrzał zawsze będzie do nich wracał” to cytat ale też fakt, kto próbował przejść „Orlą Percią” lub chociażby wejść na Rysy przez Morskie Oko, wie że to są niezapomniane wrażenia.
W Zakopanem byliśmy około 15.30 a nocleg tego dnia zaplanowaliśmy w Zubrzycy Górnej więc czasu nie mieliśmy aby chociaż „dotknąć” gór więc zjedliśmy późny obiad, zrobiliśmy fotki Tatrom z Zakopanego i jazda.
Już w Zakopanem zaczęły się „schody”, nie mogliśmy jechać drogą główną więc pojechaliśmy przez Nędzówkę, Dzianisz, Witów, do Chochołowa, a „schody” były takie że pod górkę i z górki musieliśmy rowery „ciągnąć” ze względu na stromizny, niektóre po około 15%. To się powtarzało i poza podhalem. Nikt nie mówił że będzie lekko.
Od Chochołowa był już dobry asfalt i łatwiej się kręciło, ale tych pierwszych 20km dało nam do zrozumienia że nie będzie dzisiaj łatwo zrobić około 70km w dobrym czasie .
Mozolnie do przodu przez Czarny Dunajec, Jabłonkę dotarliśmy o zmroku do Zubrzycy
. Na Kempingu zakwaterowaliśmy się, zjedliśmy kolację, poszliśmy nad strumień pomoczyć nogi a następnie „w poduchy”. Bo podróż pociągiem i ponad 70km jakie zrobiliśmy od 16.30 „dało się we znaki”.
Dzień 2
Rano obudziło nas piękne słońce które ogrzewało Babią Górę , 1725 m n.p.m lub jak mawiał nieżyjący już właściciel kempingu w Zubrzycy „Fudżi Jamę”
To góra ekscytująca, szlaki prowadzące na sam szczyt szczególnie od strony Zawoi są urokliwe, a widok z Sokolicy jest jednym z ładniejszych w tym terenie. Ze szczytu roztacza się panorama na wszystkie strony, przy dobrej pogodzie widać Tatry i Jezioro Orawskie.
Od Jabłonki jest prawie „cały czas” pod górkę /około 16km/ aż do „Przełęczy Krowiarki” 1012m/n.p.m
Nazwa przełęczy pochodzi od krowiarek, czyli pasterek, które do XIX w. pasły tutaj krowy. W latach 80. XIX w. Austriacy planowali wybudować pod przełęczą tunel kolejowy. Obecnie prowadzi tędy szosa z Zawoi do Zubrzycy i Jabłonki, będąca najwyżej położoną w Beskidach. Zbudowano ją w ramach tzw. Szosy Karpackiej. Odcinek z Zubrzycy na przełęcz powstał pod koniec lat 30., w 1938 r. przy jej budowie pracował Karol Wojtyła,
Na przełęczy znajduje się też tablica upamiętniająca ostatnią górską wycieczkę Karola Wojtyły (9 września 1978 r.) przed wstąpieniem na tron papieski.
Od przełęczy jest „cały czas” z górki /około16km/. Czyli wszystko się wyrównuje,
Żar lał się z nieba tego dnia, i żeby nie strumyki, w których chłodziliśmy się, to porażenie słoneczne byłoby murowane.
Przez Zawoję, Maków Podhalański, Jachówkę, Budzów, Stronie dotarliśmy do Kalwarii Zebrzydowskiej. Tutaj znajduje się Sanktuarium Pasyjno – Maryjne Klasztor oo Bernardynów Światowe Dziedzictwo Kultury UNESCO i co roku odgrywane jest Misterium Męki Pańskiej
Ale to nie był cel dzisiejszego dnia, celem był Tyniec. Po niewielkich „zgóbkach” /czytaj zmylenie trasy poprzez jej skracanie/ około 20.00 dotarliśmy pod Klasztor Benedyktynów i zaczęliśmy szukać miejsca do rozbicia się ale nie bardzo mogliśmy takie miejsce znaleźć , a że ściemniało się postanowiliśmy „zapukać” do Klasztoru.
W klasztorze pierwszy napotkany „mnich” powiedział nam że niestety miejsca pod namiot nie mają ale skierował nas do recepcji.
Klasztor organizuje i przyjmuje osoby świeckie na organizowane rekolekcje i inne okazje..
Pani w recepcji stwierdziła że pokoi wolnych nie ma, na prośbę o suche miejsca pod dachem aby rozłożyć karimaty i śpiwory też usłyszeliśmy Nie. Nie wyglądaliśmy najlepiej po całodziennej jeździe i może dlatego nam odmawiała. Gdy zrezygnowani chcieliśmy odejść, przyszła inna Pani poprosiła abyśmy chwilę zostali poszeptała coś na ucho tej pierwszej i okazało się że jest jeden pokój wolny. Uff
„Płacą państwo kartą, czy gotówką”?. Karta, formalności w recepcji, odstawienie rowerów, przypomnienie o zachowaniu klasztornych reguł i już Pani prowadzi nas do pokoju.
Pod drzwiami daje nam klucz i mówi „... nie udostępniamy tego pokoju, ponieważ to jest pokój w którym mieszkał JAN PAWEŁ II gdy bywał w Tyńcu....” „szczęka nam opadła” ... będziemy spać tam gdzie „Największy z Polaków”.
Nieszpory wyśpiewane przez Benedyktynów, i burza z błyskawicami przeszywającymi niebo przechodząca nad Tyńcem, cisza, spokój w korytarzach klasztornych, duchowa atmosfera zakończyła dzień.
Dzień 3
Rano po burzy nie było śladu. Zaczynał się piękny dzień.
Śniadanie z Benedyktynami /kobiety jedzą oddzielnie/ wszystko w skupieniu i w ciszy, przygotowanie do wyjazdu, pożegnanie w recepcji i mogliśmy jechać dalej.
Aby ruszyć dalej musieliśmy przedostać się na drugi brzeg Wisły, najbliższy most był w Krakowie a tam nie chcieliśmy jechać więc poprzedniego dnia umówiliśmy się z właścicielem „motoróweczki „ aby nas przewiózł na drugi brzeg . Właściciel już czekał na nas .
Wisła w tym miejscu jest wąska wiec przeprawa nie była długa.
Jeszcze zdjęcie z klasztorem w tle i w drogę.
Ojców to następny cel naszej podróży.
„Zaliczyliśmy” oczywiście kilka „zgóbek” ale do Ojcowa wjechaliśmy chyba najpiękniejszą ścieżką rowerową w Polsce .Wąwozem w pięknej scenerii /6-7km/ dotarliśmy pod „Bramę Krakowską”. Sezon turystyczny był w pełni, więc ludzi co niemiara. Po odpoczynku ruszyliśmy dalej. Maczuga Herkulesa, Pieskowa Skała to stałe elementy tego terenu do „zaliczenia”. Obiad „Pod Skałą” trochę drogi ale... przecież pieniądze to nie wszystko.
A po obiedzie monotonna i długa jazda aż do zmroku w stronę szlaku „Orlich Gniazd”. Przez Sułoszową, Olkusz, do Ogrodzieńca a w zasadzie do Podzamcza bo tam jest najbardziej imponujące Orle Gniazdo spośród wszystkich zamków Jury Krakowsko - Częstochowskiej.
Odwiedziliśmy zamek było po 20 i najwyraźniej duchy tego zamku zaczęły swoją aktywność. Dochodziły nas stukania łańcuchami, piski, dziwne jęki i odgłosy jakby piłowania. Ale na „szczęście” okazało się że byli to pracownicy, którzy zostali po godzinach i naprawiali zamek dla zwiedzających. Tak minął dzień trzeci
Dzień 4
Do Częstochowy z Podzamcza jest „rzut beretem” więc nie spieszyliśmy się.
Przez Zawiercie, Włodowice, Żarki, Złoty Potok zmierzaliśmy spokojnie do Olsztyna bo tam umówiliśmy się z Andrzejem.
Od Zawady do Złotego Potoku /około 7km/ jest pięknie położona „asfaltówka” droga prawie cały czas w dół, w lesie, coś wspaniałego, gdyby nie jedno ale. Gdzieś w pobliżu jest duża chlewnia i ktoś z niej postanowił pozbyć się „śmierdzącego interesu” i gubił po drodze zawartość, nie dość że zapach był nie do zniesienia to jeszcze trzeba było uważać aby w coś nie „wdepnąć” kołami. Ale jakoś dotarliśmy do Olsztyna. Bez problemu odnaleźliśmy się z Andrzejem i od tego momentu jechaliśmy razem. W Olsztynie zobaczyliśmy Zamek kolejne Orle Gniazdo na tym szlaku i pojechaliśmy obserwować jak wspinają się w skałkach. Podobno jest to jedno z lepszych miejsc do wspinania.
Około 15.00 postanowiliśmy wyjechać na spotkanie z naszą I Rowerową Pielgrzymką Parafii św Mikołaja w Międzyrzecu Podlaskim. W miejscowości Małusy czekaliśmy aż dojadą do nas pątnicy, ale po 2 godz. stwierdziliśmy że Pielgrzymka musiała pojechać inną trasą, a więc ruszyliśmy do Częstochowy.
Dogoniliśmy ich w centrum ale że oni nie kierowali się na pole namiotowe to nie jechaliśmy z nimi, ruszyliśmy do Klasztoru .Tam spotkaliśmy wielu rowerzystów ponieważ nazajutrz miał być wspólny wjazd na Jasną Górę, wszystkich przybyłych „pielgrzymów rowerowych”
Na polu namiotowym zmyliśmy z siebie trudy całego dnia, a że pogoda zapowiadała się ładnie nie rozbijaliśmy namiotów, tylko spaliśmy pod chmurką.
Spanie pod chmurką ma swoje złe i dobre strony ale jak się zasypia patrząc w gwieździste niebo zapomina się o wszystkim, jest po prostu wspaniale.
Dzień 5
Rano pokręciliśmy trochę po Częstochowie gdzie spotkaliśmy rowerzystę z Niemiec czy z Austrii już nie pamiętamy, zamieniliśmy kilka zdań. Obcokrajowiec stwierdził że w Polsce są wielkie „moskitos bzy bzy” co nas ubawiło bardzo. Pożegnaliśmy się z nim on ruszał na Mazury, a my pod katedrę spotkać się ze wszystkimi w tym Gosią naszą córką
Do Częstochowy zjechało około 500 rowerzystów z całej Polski i po krótkim spotkaniu w katedrze i przedstawieniu poszczególnych grup wszyscy ruszyli na Jasną Górę.
Na Jasnej Górze uroczysta msza dla rowerzystów, droga krzyżowa, i powrót do domów. My w drogę powrotną "załapaliśmy się" razem z naszymi pielgrzymami dzięki uprzejmości księdza Proboszcza . Upchaliśmy ponad 30 rowerów do autobusu i ponad trzydzieści osób jeszcze siedziało to była sztuka.Po kilkugodzinnej jeździe byliśmy w domu około 22.00

Dla nas miała być to podróż , ale atmosfera miejsc które odwiedziliśmy oraz przypadkowe zdarzenia, sprawiły że zaczęliśmy się zastanawiać, czy to wycieczka, a może pielgrzymka ?. Ale to nieważne, ponieważ „wędrówką jedną życie jest człowieka” jak pisze Edward Stachura, pielgrzymką, podróżą, poszukiwaniem, poznawaniem innych i samego siebie , zagubieniem, odnajdywaniem, zagubieniem i jeszcze raz odnalezieniem, raz jest pod górkę, a raz z górki, upadamy i podnosimy się.
Musimy wytrwać w „tej drodze”, nawet gdy jest ciężko.
Nie poddać się, bo przecież nie cel, ale droga jest najważniejsza.
Tylko trzeba wiedzieć DOKĄD ZMIERZAMY,
ale to już każdy z nas odkrywa sam.

Mariola i Bynio
zdjęcia