Kładąc się poprzedniego dnia o godz. 23.00 na zasłużony odpoczynek budzik nastawiłem na godzinę 4.00. Rano Basia wyłączając alarm budzenia powiedziała - Andrzej pada. Wstałem natychmiast nie ociągając się, jak to czasami bywa w "normalne" dni . Przecież to dzisiaj ten dzień 3.07.2011. Święto Roweru. Święto dla niektórych błahe nie liczące się i w ogóle mnie to nie dziwi. Ta rzecz, przedmiot, urządzenie jak zwał tak zwał, trzeba to lubić chyba trochę kochać - po prostu to jest pasja . Na Święto wybierałem się po raz pierwszy (tak jakoś się ułożyło ) bardzo chciałem być w Lubartowie, poznać twórcę tej rowerowej idei Janusza Pożaka.
To właśnie On 18 lat wcześniej wymyślił taką imprezę , wymyślił ponieważ jest pasjonatem ROWERÓW. Przecież to wspaniały kolaż i mistrz rowerowy najprawdopodobniej nawet w marzeniach nie myślał że z małej lokalnej imprezy rowerowej stworzy największą imprezę w Europie a być może na Świecie!!!
Ale może po kolei jak to było w tym roku.
4.00 pobudka kiedy Basia powiedziała że pada, więc bardzo się nie spieszyłem, miałem taką nadzieje, że zaraz przestanie. Spakowałem sakwy, coś do jedzenia, ubrania na zmianę i sprawy przeciwdeszczowe, jak się później okazało, to najważniejsze w tym dniu. Pakowałem się pół godziny, a następnie przez godzinę stałem w oknie i ze smutkiem patrzyłem w niebo( lało bez przerwy).
Godzina 5.30 decyzja - wyjeżdżam, przypinam sakwy do roweru, zakładam kurtkę i ruszam do Lubartowa. Jadę 19 przez Radzyń i Kock w strugach deszczu. W Kocku zatrzymuje się i dzwonie do domu – że żyję i jeszcze się nie utopiłem. Podczas postoju mijają mnie samochody, które ciągną specjalne przyczepki do przewozu rowerów; widok rowerów poprawia mi humor.
Automatycznie wsiadam na moje „pędzidło” i śmigam do Lubartowa.
Na miejscu jestem o godzinie 9.40. (ciągle pada). Wolontariusze kierują mnie we właściwy rejon oraz pomagają mi przy rejestracji.
Podczas rejestracji pada pytanie: „skąd pan przyjechał?” – z Międzyrzeca Podlaskiego. Słyszę „łaaaał !!”, „rowerem w taki deszcz?”.
Mówię, szkoda że w Radzyniu czy w Kocku nie było punktów rejestracyjnych, aby zaliczyli przebyte kilometry. Robię kilka fotek, chwilę czekam, myślę o rowerzystach z Białej i Radzynia. Otrzymuje Nr. 124 – jak to się mówi, bardzo młody. Deszcz psuje tak fajną imprezę. Pomiędzy namiotami a sceną przygotowana na występy itd. przechadza się w niebiesko- żółtym płaszczu pan Janusz Pożak – smutny i trochę załamany. W krótkiej rozmowie z Nim wspominam o punktach kontrolnych dla rowerzystów z Międzyrzeca i Białej Podl. Mówi że w przyszłym roku chyba to wypali – dodaje że być może Święto Roweru zostanie powtórzone w najbliższą Niedziele ale wkrótce dodaje że zobaczymy jak to wszystko się rozwinie. Tak prywatnie J. Pożak to bardzo fajny gość. Po rozmowie, wsiadam na rower i wykręcam najmniejszą trasę, do Kozłówki i z powrotem tak na rozgrzewkę i żeby poczuć smak rajdu.
Wracam rejestruję przyjazd z trasy, jem smaczną grochówkę, spoglądam w między czasie na mój licznik, który wskazuje prawie 100 km, szkoda że dojazd do Lubartowa się nie liczył.
Idąc w kierunku Bramy Startowej, myślę o drugim kółeczku i napotykam dwóch, niegdyś wspaniałych kolarzy, teraz organizatorów ciekawych imprez sportowych. Gość honorowy Czesław Lang – twórca Tour de Polotne, wielokrotny Mistrz Polski w kolarstwie torowym i oczywiście Janusz Pożak – twórca Święta Roweru w Lubartowie. Trzeba też wspomnieć o sponsorach i ludziach wspierających te przedsięwzięcie + setki wolontariuszy.
O pogodzie nie będę już wspominał. Ponownie wyruszam na trasę rajdu, dojeżdżam do Kozłówki i postanawiam zwiedzić posiadłość Zamoyskich. Kozłówka jest piękna, to prawdziwa perełka wśród lasów i pół Lubelszczyzny. Powracam do Lubartowa, tam spotykam rowerzystę z Białej Podl. I Jerzego z Międzyrzeca. Zbiera się coraz więcej rowerzystów. Wydarzenia na placu Święta komentuje p. Henryk Sytner (Radiowa Trójka), jak się nie mylę ta impreza jest na EuroSporcie. Patrzę w prawo i oczom nie wierzę, trzech rowerzystów z Międzyrzeca. Rejestrują się i wyruszamy razem w drogę. Olek i Viktor proponują najdłuższą trasę, ojciec chłopców zgadza się i wyruszamy. Olek mimo ciężkich warunków pogodowych „kręci” wytrwale, Viktor siedzi na bagażniku i też kręci, ale nosem.Widzę że Wiesławowi deszcz nie przeszkadza w imprezie .
Kolejny raz jestem w Kozłówce. Robię chłopakom fotki z dziadkiem Leninem i w drogę do Lubartowa. Spotykamy Ludmiłę, Piotrka z BKR-u oraz Tomka z Rowerowego Radzynia, więc jest fajna grupa z Podlasia na święcie.
Po zaliczeniu rundki rajdowej, chłopcy są głodni więc śmigają na grochówkę. Wody i błota coraz więcej, lecz w ogóle to nie przeszkadza uczestnikom. Janusz Pożak gdy tylko ma wolną chwile to zatrzymuje się i rozmawia z innymi rowerzystami. W międzyczasie na głównej scenie odbywają się koncerty zespołów młodzieżowych. Impreza powoli dobiega końca.
Pan Sytner ogłasza że mimo niesprzyjającej aury uczestniczyło ponad 3 700 osób. To wielki sukces – przynajmniej ja tak uważam. Otrzymujemy koszulki, dyplomy i w drogę do domu.
Myślę że wszyscy uczestnicy Święta Roweru 2011 są zadowoleni.
Mała statystyka:
Zbigniew Iwanek – 290 km
Marta Nowak – 153 km
Gream Muston – 232 km
PS. Dzień później chłopcy (Olek i Viktor) twierdzili że widzieli w Kozłówce „Pawiana”
Relacja i foto: andyrock
3 komentarze:
pozdrawiam fajna sprawa
świetny tekst opisujący klimat tego święta;) mimo, że nie jestem z Lubartowa uczestniczyłam w tym wspaniałym wydarzeniu rok temu, teraz też specjalnie przyjechałam i niestety deszcz, brak błotników w rowerze i płaszcza mnie wystraszył:( ale za rok się nie sam!
miało być, że się nie dam;)
Prześlij komentarz